Zdjęcia    Porady    Strona główna


10 lipca - 20km

Jedziemy pociągiem z Warszawy do Gdańska, skąd mamy prom do Nynashamn w Szwecji. Przy wejściu na prom spotykamy Szweda z rowerem, który opowiada, że właśnie wraca z wycieczki rowerowej wzdłuż Bałtyku. Poza tym udziela nam kilku rad odnośnie poruszania się rowerem po Szwecji. Chce też dać nam swój gaz, lecz nasze sakwy pękają już w szwach, więc dziękujemy mu.

11 lipca

Prom płynie całą noc i dopiero rano przybija do brzegu. Na brzegu czeka nas kontrola paszportów. Panowie w mundurach są bardzo dociekliwi i zaczynają zasypywać nas pytaniami, ale do akcji wkracza nasz znajomy Szwed, coś do nich mówi i już o nic nas nie pytają i pozwalają odjechać.

Prosto z promu idziemy na pociąg do Sztokholmu. Tu mamy pewne kłopoty z rozszyfrowaniem informacji dotyczących przewozu rowerów, ale podchodzi do nas Polak mieszkający od wielu lat w Szwecji i pomaga nam zrozumieć, co jest napisane na tablicy informacyjnej. Okazuje się, że rowery można przewozić pociągiem, ale nie można ich wieźć akurat na tę stację, która nas interesuje, trzeba by po prostu wysiąść z rowerami stację wcześniej. Wsiadamy więc do pociągu i zastanawiamy się czy wysiąść stację wcześniej i potem jechać rowerami przez Sztokholm na główny dworzec, czy zaryzykować i jechać do końca pociągiem. Zdecydowaliśmy się na to drugie rozwiązanie i dobrze, bo nikt się nas nie czepiał i nic od nas nie chciał.

Idziemy na dworzec wysłać rowery pociągiem do Narviku. My mamy zakupione w Polsce bilety Scanrail, kupujemy tylko miejscówki (54 korony) i bilety na rowery. Na dworcu pan z okienka mówi nam, że rowery mogą iść nawet do 4 dni i kosztuje to 150 koron za sztukę. Oburzeni pytamy od czego to zależy i dlaczego tak. Pan wzrusza ramionami i powtarza swoje.Potem dodaje, że rowery można wysłać ekspresowo i zostaną nadane w pierwszej kolejności, ale to kosztuje dwa razy więcej. Poszarpaliśmy się, pooburzaliśmy, ale oczywiście ze skutkiem żadnym. Zdejmujemy więc sakwy i nadajemy rowery na bagaż.

Do odjazdu pociągu mamy kilka godzin, które spędzamy na dworcu. Wreszcie wsiadamy do pociągu, pociąg jednak nie rusza o wyznaczonej godzinie. Stoimy już dłuższy czas, słyszymy jakieś komunikaty, ale po szwedzku, pytamy więc współpasażera o co chodzi i dowiadujemy się, że kolejarze strajkują. Po jakimś czasie jednak ruszamy.

12 lipca

Pociąg jedzie całą noc i jeszcze sporą część dnia następnego. Wypluwa nas późnym popołudniem z ciężkimi bagażami i bez rowerów na stacji w Narviku. Dowiadujemy się o kemping, do którego trzeba dojść ze 2-3km i noga za nogą wleczemy się. Pogoda kiepska, mży i jest bardzo zimno. Na kempingu spotykamy Austriaka, który też podróżuje rowerem po Norwegii.

13 lipca - 52,4km; czas jazdy na rowerach 5:37h

Rano pędzimy na dworzec kolejowy wyglądać rowerów. Przyjechał pierwszy pociąg za Szwecji, ale bez naszych rowerów, więc idziemy obejrzeć miasto. Na kawałku trawnika niedaleko dworca kolejowego widzimy rozstawiony namiot. I po co wlekliśmy się taki kawał na kemping z tobołami? Miasto bardzo ładne, czyste, ciche, spokojne.

Po południu przyjeżdża kolejny pociąg ze Szwecji, patrzymy... są!!! Wreszcie mamy swoje rowery. Oprócz naszych, na peron wytaczają się trzy inne. Podchodzimy do ludzi, którzy je odbierają. Okazuje się, że są Australijczykami, a rowery nadali w Sztokholmie w piątek(!) po południu. Cały weekend spędzili bez rowerów, a gdy wsiadali do pociągu, zobaczyli, że ich rowery będą jechać tym samym pociągiem.

Wracamy na kemping, dość już mamy tego siedzenia w jednym miejscu i choć jest już 16:15, pakujemy się i wskakujemy na rowery. Na szczęście słońce tu w ogóle nie zachodzi (no może na chwilkę) więc możemy długo jechać. Przejeżdżamy przez pierwszy z licznych mostów i dwa tunele i rozbijamy się przed 22:00 w lesie, tuż przed Bogen.

14 lipca - 80,5km; 5:20h

Dzisiaj jest dużo cieplej, a po południu robi się zupełnie gorąco [1, 2]. Po drodze dogania nas Austriak, którego spotkaliśmy na kempingu w Narviku. Na jednym z postojów stłukliśmy termos (jak leszcze wybraliśmy się ze szklanym termosem). W najbliższym mieście kupiliśmy nowy, metalowy (278 koron). Ciężko znaleźć coś na nocleg, bo wszystko pogrodzone, a jak nie, to pionowa skała. Wreszcie znajdujemy kiepską miejscówkę na kępach wrzosów i wśród potwornych much. Muchy są tak ze dwa razy większe od polskich i gryzą wyrywając kawałek ciała. W nocy słońce tak grzeje, że śpimy z koszulkami na twarzach.

15 lipca - 93km; 6h

Z samego rana drogę przecina nam samotny renifer. Chcemy zrobić reniferowi zdjęcie i wtedy okazuje się, że aparat zaczyna szwankować. Zastanawiamy się czy może zamókł. Raz udaje się zrobić zdjęcie (choć nie wiadomo przecież jakiej jakości) innym razem nie. Postanawiamy więc kupić nowy aparat. Po drodze spotykamy Szwajcara, który kilka miesięcy temu wyruszył rowerem ze Szwajcarii, jechał między innymi przez Polskę (tu obtarła się o niego ciężarówka). Później spotykamy również Niemca mieszkającego w Brazylii. Ma za sobą już 5000km, a sprzęt jeszcze gorszy od naszego, do bagażnika przytroczone ma coś, co wygląda jak dwa tornistry i kupę tobołów.

W Sortland kupujemy aparat (995 koron). Po południu zaczyna wiać bardzo silny wiatr. Najpierw wieje z boku i chce mnie zdmuchnąć z drogi. Potem droga zmienia kierunek i wieje prosto w twarz. Do tego jeszcze zaczyna kropić i robi się zimno. Z wysiłkiem przejeżdżamy przez drugi dzisiaj długi most (przed Stockmarknes) i gdy tuż za mostem widzimy kemping, szybko na niego skręcamy. Na kempingu (35 koron) jest super, można się ogrzać, wykąpać (prysznice gratis), wysuszyć (jest pralko-suszarka) i nie wieje.

16 lipca

Od rana pada, siedzimy na kempingu i nie chce się nam ruszać. O 14:30 przestaje padać i nawet odsłaniają się widoki więc ruszamy. Jedziemy do Melbu i przeprawiamy się promem (za darmo). Znowu zaczyna padać i wiszą chmury. Zziębnięci dojeżdżamy do Svolvaer i udajemy się na wyjątkowo drogi kemping (80 koron i 10 koron za prysznic).

17 lipca - 85km; 6h

W nocy padało, rano też trochę pada. Wyruszamy dopiero o 12:00. Po paru kilometrach znów spotykamy znajomego Szwajcara. Zepsuło mu się koło, więc zatrzymujemy się, żeby mu pomóc. Mgły się snują [1, 2], zaczyna padać i pada coraz mocniej. Dzisiaj zaliczamy dwa tunele, w tym jeden pod wodą(!) płatny, ale rowery za darmo i trzy mosty. Na nocleg zatrzymujemy się dopiero o 23:00.

18 lipca - 49km; 3:45h

Ładna pogoda, chociaż na niebie wiszą malownicze chmury [1, 2, 3]. Wyszło słońce, ciepło, tylko wiatr w pysk. Ruszamy o dopiero 10:30, bo śpi się nam bardzo dobrze, nic nie gryzie i jest sucho. Po drodze robimy piknik na pięknej piaszczystej plaży i przejeżdżamy po omacku przez zamglony most.

Na prom z Moskenes wpadamy w ostatniej chwili (o 16:15). Płacimy 2x112 koron i po 20:00 jesteśmy w Bodo skąd pociąg odjeżdża o 20:55 (2x25NOK miejscówki i 2x90NOK rowery).

19 lipca

O 8:20 pierwsza przesiadka do Dombas, a potem druga do Andalsnes. Na dworcu w Andalsnes, tak jak w Narviku wychodzimy obładowani tobołami, a rowerów jeszcze nie ma. Jeden z pracowników dworca okazuje się bardzo miły i podwozi nas samochodem na kemping. Kemping kosztuje 80NOK.

20 lipca - 56km; 4h

O 10:00 idziemy na dworzec. Rowery są, ale bez jednego dzwonka i pręta, który służył za element konstrukcyjny bagażnika przedniego własnej roboty (z braku takowych w sklepie). Kupujemy pręt i dzwonek, a na dworcu zwracają nam pieniądze. Za porysowany błotnik i skrzywioną kierownicę nic nie zwracają. Na razie pada i wieje, ale o 14:00 robi się ładna pogoda, więc ruszamy.

Przed sobą mamy Drogę Trolli i 20 kilometrowy podjazd, a zrobiło się bardzo upalnie (choć leżą śniegi) i bezwietrznie. Najpierw jest w miarę łagodnie, ale później droga zaczyna piąć się ostrymi zyzgakami [1, 2]. Z trudem udaje mi się dojechać do kolejnego zakrętu i na każdym zakręcie robimy postój. Jacyś zmotoryzowani turyści dostrzegają nasz wysiłek i dostajemy po czekoladzie. Wreszcie wspięliśmy się i mamy zjazd aż do Valldal.

Za Valldal rozbijamy się nad morzem. Leżymy w namiocie i nagle słyszymy za namiotem jakieś hałasy i odgłosy jak przy stawianiu namiotu. Wychodzimy i okazuje się, że nasze miejsce spodobało się też Czechom. Oni w ogóle mają trudniej, bo są samochodem, a znaleźć miejscówkę na namiot i samochód jest bardzo trudno.

21 lipca - 28,5km; 2:35h

Dzisiaj wspinamy się Drogą Orłów. Na początku dużo słońca. Potem zjazd 7km na łeb na szyję. Obręcze rozgrzewają się od hamowania, Pawłowi pękły po drodze dwie szprychy. Ja nie mogę zbytnio się rozpędzić, bo nie mam przedniego bagażnika, więc bagaż jest źle rozłożony i przy dużych prędkościach chwieje rowerem.

Z drogi widok na fiord Geiranger [1, 2] jeszcze bardzo ładny, pogoda dopiero psuje się, gdy płyniemy promem przez fiord (34NOK), a szkoda, bo okolica urocza. Nocujemy w Hellesyt (64NOK) a na dworze leje.

22 lipca - 58km; 4:10h

Leje w nocy i w dzień. Po 12:00 przestaje, więc ruszmy. Najpierw 10km pod górę, a potem trochę płasko, trochę w dół, trochę znów pod górę i tak aż do Strynu. Znajdujemy super miejscówkę za skałą nad morzem.

23 lipca - 74,6km; 5h

Na śniadanie oprócz codziennego muesli z mlekiem mamy jeszcze kubek jagód. Dzisiaj mamy w planach obejrzenie lodowca w Briksdal. Droga jest dość łatwa. Po drodze spotykamy Polaków na rowerach (chłopak z dziewczyną), którzy zazdroszczą nam, że wzięliśmy z domu czapki i rękawiczki.

Z dala już widać niebieski jęzor lodowca [1, 2]. Po drodze natykamy się na dość krótki tunel, ale za to kompletnie nieoświetlony. Światło z zewnątrz też go nie oświetla w środku, ponieważ tunel jest zakrzywiony. Wyciągamy jednak latarkę i jakoś sobie radzimy.

Dojeżdżamy do Briksdal, zostawiamy rowery z całym rynsztunkiem na parkingu i idziemy do lodowca. Najbardziej zaskakuje nas jego kolor.

24 lipca - 77km; 5:50h

W nocy pada z przerwami, rano przestało padać, więc zwijamy się i jedziemy do Grotli. Przez 25km jest świetnie: płasko i z wiatrem w plecy; trochę pada, trochę świeci słońce. Sprawdzam średnią: 19,8km/h. Dopiero potem zaczyna się ostro pod górę. Do wyboru jest długi tunel (nawet nie wiem czy rowery mogą nim jechać) bądź droga, która została zbudowana wcześniej niż tunel. Oczywiście decydujemy się na drogę, tym bardziej, że znakomita większość ruchu samochodowego odbywa się w tunelu. Pada już właściwie cały czas, droga wspina się coraz wyżej na maksymalną wyskokość 1108m. Robi się coraz zimniej, wreszcie docieramy na szczyt. Nadal wieje i zimno, ale widoki piękne: języki jezior, stado reniferów. Na szczycie jest Stryn Summer Ski Center, gdzie ktoś porzucił rękawiczki narciarskie w moim rozmiarze. Ponieważ w moich jest mi już kompletnie zimno, cieszę się ze znaleziska. Później zjazd aż do Grotli i nocleg na kempingu (50NOK).

25 lipca - 63km; 3:20

Około 12 przestało padać, więc ruszamy. Choć świeci słońce, jest b. zimno. Cały czas mamy raczej w dół lub płasko (średnia 22km/h). Z Lom skręcamy w drogę 55, ale przejeżdżamy tylko 10km, bo silny wiatr wieje nam prosto w twarze. Po 19:00 udajemy się na nocleg nad rzeką.

26 lipca - 53,7km; 5:20h

Cały dzień nie padało, świeciło słoneczko, tylko ten silny i bardzo zimny wiatr w pyski. Dziś wjeżdżamy na najwyżej położoną drogę w Norwegii (1434m). Najpierw 39km pod górę, już mamy dość, chociaż wokół pięknie [1, 2], a do tego ciepło, a naokoło śniegi [1, 2, 3]. Wreszcie stoimy już przy znaku oznaczającym najwyższy punkt drogi. Jacyś turyści autokarowi pocieszją nas, że teraz to już tylko w dół. Tak podbudowani ruszamy dalej, by już po chwili kląć turystów za robienie nam złudnej nadziei. Droga wcale nie idzie w dół, a po wielkich pagórach. Wjeżdżania nie jest wcale dużo mniej niż do tej pory. Decydujemy się nocować w górach. Namiot w pięknym otoczeniu, tylko, że strasznie zimno. W nocy budzę się i naciągam czapkę na głowę. Niedaleko na parkingu jest WC z ciepłą wodą, to możemy się nieco rozgrzać.

27 lipca - 64km; 4:15h

Budzimy się, słoneczko świeci, niebo bez jednej chmurki, śniegi na szczytach - jest pięknie. I tak przez cały dzień. Po drodze spotykamy dwóch Basków na rowerach, którzy skarżą się, że często w nocy pada, a oni z namiotu to wzięli tylko podłogę, reszta została w Hiszpanii. Może ich samolot został porwany i tylko przypadkiem wylądowali w Norwegii, zamiast w jakimś ciepłym południowym kraju?

Dzisiaj po drodze były trzy tunele, ale albo krótkie, albo z objazdem dla rowerów. Rozbijamy się koło Solvorn, nad rzeką.

28 lipca - 43km; 3:35h

Na śniadanie znowu jagody, a potem miły zjazd do Sogndal i Kaupanger. Tu się coś pogubiliśmy i musimy zawracać. Wreszcie trafiamy na prom do Leardal (2x29NOK). Po zejściu z promu wjeżdżamy kawałek w "drogę śnieżną" i rozkładamy się z noclegiem.

29 lipca - 47,3km; 4:06h

Od rana upał, a my zapychamy pod górę "drogą śniegową" do Aurland [1, 2, 3, 4]. Stromo, upał i pod górę 25km, ale za to jak pięknie. A potem z góry i też pięknie. Jaki cały dzień, taki i nocleg. Cudowne miejsce na skarpie nad morzem, od drogi osłonięte skałą. Za to łazienka mocno wyczynowa, przecież trzeba się jakoś dostać do tego morza.

30 lipca - 41,5km; 4:20h

Znowu upał. Ruszamy do Flam, a potem do Myrdal. Z Flam do Myrdal wiedzie słynny szlak rowerowy. Najpierw 22,5km jedzie się spokojnie, podziwiamy widoki. Potem komuś przyszło do głowy, że rowerem da się jechać stromo pod górę po wąskiej ścieżce, zawalonej dużymi i małymi kamieniami. Nam ta sztuka się nie udaje. Nie udaje się to też tym, którzy mają z górki i rowery bez bagażu. I tak 2,5km. Myśleliśmy, że wyzioniemy ducha. Na szczycie pociąg. Ekstra drogi (2x55NOK), bo to jedyny sposób wydostania się stąd (chyba, że wróci się tą samą drogą). Gdy wysiadamy z pociągu, droga wiedzie już tylko w dół. W dalszym ciągu jest bardzo ciepło i ładnie [1, 2, 3]. Nocleg też jest super, nad rzeką. Niedaleko nas rozbijają się jeszcze trzy inne grupy rowerzystów.

31 lipca - 71,6km; 4:50h

Rano na niebie wiszą chmury, ale zaraz rozpierzchają się i do końca dnia świeci już słońce. Dojeżdżamy do Voss i jest to jak dotąd największe misato norweskie, jakie widzieliśmy. Z Voss do Granvinu jedziemy ścieżką rowerową. Ciężko jest znaleźć nocleg, ale warto było szukać, bo w końcu znajdujemy miejscówkę nad morzem, przy latarni. Kolację jemy na skałach, a kąpiemy się w skalnych misach wypełnionych wodą.

1 sierpnia - 59,8km; 4:30h

Coś się nam kiepsko jedzie. Prawdopodobnie dlatego, że jest strasznie gorąco i sennie, ale jak zawsze ładnie. Cały czas jedziemy wzdłuż fiordu. Paweł wskakuje na 5 minut do morza, ja co prawda przebieram się w kostium, ale zanurzam nogę i rezygnuję.

Potem mamy ostro pod górę. Po drodze jest dużo tuneli, ale wszystkie z objazdami dla rowerów.

Wypatrujemy niezłą miejscówkę na namiot. Problem w tym, że znajduje się ona po drugiej stronie rzeki. Nic to, przechodzimy (taki mały trening przed Islandią) i śpimy nad huczącym wodospadem.

2 sierpnia - 70,4km; 5:10h

Ruszamy do Bergen. Najpierw super zjazd i dwie połamane szprychy Pawła. Dojeżdżamy do drogi E16. Jest bardzo ruchliwa, ale dla rowerów jest objazd. Niespodziewanie wpadamy na przedmieścia Bergen, które ciągną się i ciągną kilometrami. Z miejscówkami krucho. Wreszcie wjeżdżamy do Bergen i tu wdrapujemy się na jakąś górę. Nocleg mamy z panoramą Bergen.

3 sierpnia

Zwijamy się dość wcześnie, bo jesteśmy właściwie w centrum miasta i nie chcemy, żeby ktoś nas pogonił. Po śniadaniu (znowu z jagodami) zjeżdżamy na dół. Zwiedzamy akwarium (2x75NOK), trafiamy akurat na porę karmienia fok i pingwinów. Zwiedzamy resztę miasta, m.in. port i idziemy na dworzec wysłać rowery i część bagażu do Sztokholmu (2x100NOK+75NOK za torbę). Do tego kupujemy jeszcze dwie miejscówki na nocny pociąg do Oslo (2x25NOK).

Znowu idziemy do miasta i spotykamy naszego znajomego Szwajcara z Lofotów. Mówi, że chce znaleźć pracę w Bergen i tam przezimować, a w przyszłym roku chce jechać na Islandię. Ten pomysł się nam tak podoba, że w następnym roku sami też jedziemy na Islandię.

4 sierpnia

Jesteśmy w Oslo, ale bez rowerów, więc wsiadamy w autobus i jedziemy na kemping (100NOK). Zwiedzamy park Vigelanda i miasto, ale nie zachwycamy się specjalnie. Chcemy kupić miejscówki do Sztokholmu (2x40NOK), ale nie ma już wielkiego wyboru i musimy jechać z przesiadką i dłuższym postojem po drodze.

5 sierpnia

Do Sztokholmu docieramy dopiero o 19:00, a ponieważ Resgods (nadawanie i odbiór bagażu) czynny tylko do 17:00, więc nie mamy szans na odbiór rowerów. Znowu wleczemy się z bagażami na kemping, zresztą koszmarnie drogi - 160 koron plus 60 koron za kartę kempingową, którą mieli nam przysłać do domu, a której nigdy nie dostaliśmy.

6 sierpnia

Z rana pędzimy po rowerki - są! Zwiedzamy stare miasto i z truden znajdujemy drogę na kemping. Pakujemy się i wyjeżdżamy ze Sztokholmu. Strasznie płasko, zwłaszcza w porównaniu z Norwegią. Nocleg znajdujemy w głębi lasu przy jakiejś kompletnie pustej drodze, bo zamkniętej na czas robót drogowych. Siedzimy w namiocie, jest już ciemno a z zewnątrz dobiegają nas jakieś piski, trzaski i wycia. Paweł mówi, że to na pewno jakieś dzieci się bawią, ja pukam się w głowę (skąd dzieci w nocy w środku lasu?) i szykuję pod ręką nóż i latarkę.

7 sierpnia - 53km; 3:20h

Rano las nie wygląda już tak strasznie. Jedziemy dalej do Nynashamn, ale zgubiliśmy drogę rowerową i nie wiemy którędy dalej. Paweł wpada na pomysł, żeby jechać po prostu autostradą - najgłupszy pomysł w życiu - a mimo to nagle znajdujemy się na autostradzie i wystraszeni pędzimy co sił do pierwszego zjazdu (5km). Wreszcie docieramy bocznymi drogami do portu w Nynashamn, gdzie spotykamy parę Polaków, którzy z kolei jeździli po Szwecji. Wieczorem wsiadamy na prom, następnego dnia jesteśmy w Gdańsku

Podsumowanie

Rowerami przejechaliśmy 1241km, pociągami i promami jeszcze więcej. Na pewno planując jeszcze raz tę wycieczkę, zmienilibyśmy kilka rzeczy, ale jak na pierwszą taką wyprawę, to była ona bardzo udana. Właściwie to niewiele trzeba się było starać, wystarczyła przecież sama Norwegia, która jest przepiękna.

Na brak doświadczenia nakładał się jeszcze brak odpowiedniego sprzętu. Wiele miesięcy zajęło nam kompletowanie tego, z czym pojechaliśmy. Wtedy naprawdę prawie nic nie można było kupić w tzw. sklepach rowerowych. Chodziły słuchy o jakichś mitycznych Ortliebach do zdobycia gdzieś w Niemczech, a w Warszawie dostępne były właściwie tylko sakwy Duo. Paweł był tak zdesperowany, że nawet zrobił już papierowy wykrój sakw, które zamierzał sam uszyć. Na szczęście w ostatniej chwili udało się nam kupić w komisie i z drugiej ręki jeszcze dwa komplety przednich sakw Alpinusa, względnie dobrych, ale zgodnie z prawem Kopernika, zastąpionych w nowszej ofercie Alpinusa jakimś trójdzielnym badziewiem. Czarna rozpacz była też z przednimi bagażnikiami, w końcu Paweł sam zrobił bagażnik do sakw, ze zwykłego bagażnika i dwóch prętów. Do tego kupiliśmy jeszcze mnóstwo gum, aby powiązać to, co nie pomieściło się w sakwach. A wiele się nie zmieściło, ponieważ mieliśmy w sumie 4 małe sakwy przednie Alpinusa i dwie większe sakwy tylne Duo. W efekcie rowery wyglądały jak obładowane wozy drabiniaste i żeby wyjąć cokolwiek z tylnych sakw, trzeba było rowalać całą misternie ułożoną stertę rzeczy.

Kosztorys wycieczki (2 osoby, 2 rowery):

  • Prom - 600zł
  • Bilety Scanrail - 1800zł
  • Wydatki w Norwegii i Szwecji - 1960zł
  • Wydatki niespodziwane na termos i aparat - 635zł
  • Zdjęcia    Porady    Strona główna

    Free Web Hosting