Pierwszy tydzień    Drugi tydzień    Trzeci tydzień     Czwarty tydzień     Strona główna

29 lipca

Paweł znów chory, struł się wczoraj sosem Paula Newmana na kolację. Ruszamy więc o 10.00.Droga generalnie płaska, ale po 21 km skręcamy w prawo do wodospadu Haifoss i 8 km pod górę i po kamieniach. Wodospad niesamowity, jego huk słychać już parę kilometrów wcześniej. Jest dość wąski i spada zwykłą nitką, ale za to jak długą (120m - drugi najwyższy na Islandii).

Zawracamy i potem skręcamy w drogę do Stonga i Gjatii. Po drodze mija nas tabun koni (to zdjęcie zobaczcie koniecznie). Gjatia to pełna życia i wody, soczyście zielona oaza na pustyni. W Stongu wykopaliska archeologiczne, ale nic ciekawego.

Jedziemy dalej, do drogi 32 i na Selfoss. Zaraz po lewej stronie droga do kolejnego wodospadu, ale Paweł stęka, że już ma dosyć i wciąż czuje Paula Newmana w brzuchu, więc nie skręcamy. Znów raczej płasko, pogoda w porządku, wiatr słaby (na tutejszej skali). Coś trzeszczy mi od dłuższego czasu w przednim kole. Zatrzymujemy się i Paweł rozkręca koło, okazało się, że w piaście jest woda i piach, trzeba było tylko wszystko wyczyścić.

Dojeżdżamy do Arnes, robimy zakupy i chcemy iść na basen, ale właśnie zamykają, to przejeżdżamy jeszcze niecały kilometr i rozbijamy namiot, oczywiście nad rzeką. Ciepło, słońce długo jeszcze przygrzewa, więc leżymy przed namiotem na materacach i obżeramy się kanapkami (!) - pierwszy chleb i pierwsze kanapki od trzech tygodni smakują pysznie - i owocami.

73,8 km

30 lipca

Ruszylismy przed 10.00. Słoneczko świeci, ale w czasie jazdy chłodno, bo oczywiście pod wiatr. W Selfoss robimy zakupy i ruszamy na basen (wg. przewodnika najnowocześniejszy i najatrakcyjnieszy na Islandii); wstęp 200 koron/osobę, tak jak na wszystkich innych basenach, oprócz Błękitnej Laguny.

Basen super, kilka basenów z wodą o różnej temperaturze (aż do 42 stopni), jakuzzi, bicze wodne, ślizgawka jedna duża i dwie małe dla dzieci. Nie chce się wychodzić, wychodzimy dopiero po ponad 3 godzinach, kiedy skóra już się nam pomarszczyła, a ja obtarłam sobie plecy od zjazdów na ślizgawce. Jedziemy do parku kilkadziesiąt metrów od basenu i robimy obiad. Potem jedziemy 11 km w stronę Eyrarbakki. Wszędzie płasko i pogrodzone, nie ma gdzie się rozbić, wreszcie dostrzegamy niewielkie skałki i rozbijamy się za nimi.

53,4 km

31 lipca

Wstajemy późno, około 9.00, bo po co się spieszyć, jak już tak blisko lotniska. Pochmurno, ale sucho. Po 3 km dojeżdżamy do Eyrarbakki, nędzne domki z blachy falistej, pusto, miasteczko jak wymarłe. Jedziemy dalej do Grindaviku, skręcamy w drogę 42, falki i żwir. Jedziemy tą drogą 33 km i zaczyna się asfalt, ale już od pewnego czasu wieje huraganowy wiatr (nie muszę chyba pisać, w którą stronę). Zatrzymujemy się, żeby odpocząć za skałami, Paweł mówi, że nie ma sensu dalej jechać i idzie szukać miejsca na nocleg. Udaje mu się znaleźć skrawek wolny od skał, który później okazuje się być mniejszy od namiotu. Ja się mieszczę, ale Paweł układa się w rogala.

55,7 km

1 sierpnia

Wstajemy o 8.30, nie ma się co spieszyć., ruszamy o 10.00, wieje, ale nie huraganowo, choć oczywiście w pyski. Asfalt kończy się po jakichś 4 km, po kolejnych 14 dojeżdżamy do obszarów geotermicznych w Krisuviku. Wracamy do drogi na Grindavik i walczymy z wiatrem. Przed Grindavikiem oglądamy kolonie ptaków na skałach, potem ptaki towarzyszą nam, aż do samego miasta. Na mnie urządzają sobie polowanie, skrzeczą głośno nad głową i nagle rzucają się w dół i przelatują tuż nad kaskiem. Paweł mówi, że to dlatego, że na kasku mam narysowane jakieś robale, może i ma rację, bo jego nie atakowały. W mieście robimy zakupy i idziemy na darmowy kemping. Rozbiliśmy namiot, zrobiło się zimno i już za późno, żeby jechać do Błękitnej Laguny, więc leżymy w namiocie.

39,2 km

2 sierpnia

Cały czas mży i zimno, a mielismy jechać na lagunę. Siedzimy w namiocie, nudno, przeczytałam już wszystko, co zabrałam na drogę do czytania, ale znalazłam na kempingu porzuconą książkę po angielsku, więc nie jest tak źle, mam co robić. O 12.00 wyjeżdżamy bez bagażu zwiedzić okolicę, bo ile można leżeć w namiocie. Nadal pada, chmury wiszą nisko i niewiele widać, a do tego wiatr. Nie chce się jechać nigdzie dalej, wpadamy więc na pomysł, żeby obejrzeć lagunę i ocenić, czy warto przyjeżdżać z kąpielówkami. Do laguny mamy około 7 km. Wstęp 700 koron za 3 godziny, 950 za 6h i 1200 za cały dzień - drogo, zwłaszcza, że nie ma dodatkowych atrakcji w postaci masażu lub ślizgawki, a w dodatku basen w Grindaviku ze ślizgawką za jedyne 200 koron bez ograniczeń czasowych. Na razie i tak zimno i nie mamy kąpielówek, więc zastanowimy się potem, czy warto tu przyjść.

21,6 km

3 sierpnia

Cały dzień przeleżeliśmy w namiocie. Pogoda jak wczoraj. Tak naprawdę to nic nam się nie chce, musimy trochę odpocząć po tych wakacjach. Książka się skończyła i nudno. Paweł pojechał do sklepu, jak nie jedziemy, to się opychamy. Na kempingu wczoraj i dziś mnóstwo rowerzystów się przewija, przyjeżdżają, wyjeżdżają. Pewnie wypluwają ich samoloty w bliskim już przecież Keflaviku, bo i na drodze do Grindaviku też widzieliśmy ich sporo.

4 sierpnia

Jedziemy do Keflaviku. Pogoda jak wczoraj. W Keflaviku zrobiliśmy zakupy, pokręciliśmy się po mieście i poszliśmy na parę godzin do czytelni, bo ciepło, sucho i jest co robić. W "Newsweeku" czytamy o katastrofie Concorda w Paryżu, niezbyt pokrzepiająca wiadomość przed jutrzejszym lotem.

Ostatnią noc na Islandii spędzamy niedaleko lotniska.

35,3 km

5 sierpnia

Nie ma co się spieszyć, samolot dopiero po 16.00. Wreszcie jedziemy na lotnisko i pakujemy bagaże. Ja udaję się na poszukiwanie bicycle bags, bo podobno takie Icelandair oferuje. Po dłuższym czasie udaje mi się znaleźć te torby, które okazują się zwykłymi rękawami z grubej folii z napisem "Icelandair". Bagażu mamy trochę mniej niż w Berlinie, ale nadal jest to więcej niż przepisowe 20kg + 6kg na osobę. Nic jednak nie dopłacamy, bo rowerów nie ważą, tylko torby (bagażu podręcznego też nie ważą).

W Berlinie jesteśmy o 22.00 i niestety jest już ciemno.

Po 23.00 bagaże mamy już załadowane na rowery i bezradnie stoimy i staramy się zdecydować, co teraz robić. Musimy dojechać do dworca Ostbanhof, ale tu noc ciemna, a przed nami prawie 3 godziny jazdy. Mamy do wyboru koczować na lotnisku do jakiejś przyzwoitej godziny lub ruszać na dworzec. Ja boję się jechać: ciemno, późno (i będzie coraz później), obce miasto pełne pewnie ichniejszych dresów (może skinów, może Turków, może po prostu bandziorów i chuliganów?). Jednak ruszamy. Tuż za lotniskiem zaczyna się ścieżka rowerowa,którą z małymi przerwami udaje się nam dotarzeć do samego dworca (ścieżka oczywiście dwupasmowa - po dwóch stronach jezdni, ze znakami poziomymi, wyraźnie oddzielona od chodnika i jezdni, asfalt lub prosto ułożona kostka, bez dziur i odstępów - jednym słowem - cudo).Często zatrzymujemy się, by spojrzeć na mapę, kilka razy ludzie sami zatrzymują się i pytają w czym mogą pomóc.Środek nocy, a w mieście tłumy ludzi, w ogródkach przy kawiarniach i restauracjach, wracający skądś, idący dokądś lub po prostu spacerujący nad rzeką, nad kanałami. Oprópcz samochodów i pieszych spotkamy kilkudziesięciu rowerzystów (przypominam jechaliśmy między 23 a 2 w nocy); żałuję, że nie liczyłam dokładnie ilu, ale na pewno mniej ich się spotka jadąc w dzień po Warszawie.Na ulicach pełno stojaków na rowery z mnóstwem rowerów przypiętych cienkimi linkami i nikt się przy nich nie czai z wielkimi nożycami. Dojeżdżamy do dworca, za niecałą godzinę mamy pociąg, kasy już nieczynne, więc idę do konduktorki. Pani macha ręką i każe wracać na miejsce. No to wracam. Aż do Frankfurtu nikt do nas nie przyszedł z biletami, więc przejeżdżamy całą drogę za darmo. Do tej pory jest dla mnie zagadką, czemu Deutsche Bahn nie chciała od nas pieniędzy. Od miesiąca nie widzieliśmy NIKOGO pijanego, ŻADNEGO lumpa, dresa lub bandziora, przejechaliśmy pół Berlina i w dalszym ciągu nic, wysiadamy na dworcu we Frankfurcie: stoi dwóch, jeden w miarę normalny, ale drugi buja się, a z wykrzywionej i czerwonej mordy dobywa się bełkot. Rodacy!

We Frankfurcie przekraczamy granicę i jedziemy do Rzepina. O 5.00 jest już widno i można spokojnie jechać, tym bardziej, że ruch jeszcze niewielki i drogę mamy właściwie dla siebie. Ciepło, niebo czyste, jedziemy i podziwiamy wschód słońca. Przyjeżdżamy do Rzepina, do pociągu mamy jeszcze ponad dwie godziny, więc jedziemy do lasu. Potem im bliżej Warszawy, tym coraz smętniej i smutniej, czujemy, że to już naprawdę koniec wakacji.

62,1 km

Podsumowanie

Tegoroczne wakacje były naprawdę świetne, nasze oczy opychały się takimi widokami, że buzia sama się śmiała, a dusza śpiewała. Chociaż niejednokrotnie (najczęściej podczas jakiegoś pchanka pod górę i wiatr, i po kamieniach) zastanawiałam się, dlaczego nie leżę właśnie na plaży w Tunezji i gdzie by tu pojechać po powrocie, żeby wypocząć. Również często przypominało mi się zdanie z przewodnika "Lonely Planet", które przeczytałam przed wyjazdem: "Cycling on Island is an exercise in masochism". W zeszłym roku byliśmy w Norwegii i z całą pewnością było łatwiej. Owszem były góry i to większe niż na Islandii, z podjazdami po kilkadziesiąt kilometrów, ale silniejszy wiatr wiał tylko raz przez cały miesiąc i oczywiście nie dorównywał siłą islandzkim wiatrom; drogi były asfaltowe i wreszcie wiedziało się, że góra kiedyś się skończy, czego nie można powiedzieć o wiatrach na Islandii. Nie oznacza to wszystko, że odradzam wyjazd na Islandie. Wprost przeciwie. Kraj jest niesamowity, a jazda tam na rowerze daje poczucie pokonania swoich słabości i sukcesu.

W trakcie naszej wyprawy przejechaliśmy 1761,1 km i schudliśmy łącznie 8kg. Nic nam się nie zepsuło w rowerach, raz tylko trzeba było czyścić piastę w przednim kole mojego roweru. Testowaliśmy trzy rodzaje sakw. Sakwy Alpinus przednie nabierały wody jak gąbka, sakwy Duo tylne przeciekały tylko trochę na szwach, sakwy Cumulus tylne nawet nie przeciekały, ale za to przetarły się i popękał plastik usztywniający. Kosztorys wyprawy (2 osoby, 2 rowery) przedstawia się następująco:

Samolot 3400zł
Pociągi 390zł
Wydatki na Islandii (jedzenie, basen, kemping, pocztówki) 1300zł
Telefon ok. 50zl
Ubezpieczenie 180zł

Razem 5320 zł
No i jeszcze zdjęcia - ok.270zł

Pierwszy tydzień    Drugi tydzień    Trzeci tydzień     Czwarty tydzień    Strona główna

Free Web Hosting