13.VII-19.VII    20.VII-26.VII    27.VII-2.VIII    3.VIII-11.VIII    Strona główna


13 lipca - 40,3km; czas jazdy na rowerach 2:53h

Pobudka o nieludzkiej godzinie - 4.30. Na lotnisko docieramy przed 6.00 i zmierzamy do okienka oznaczonego napisem "Informacja". Niestety, jak się spodziewaliśmy pani w okienku kompletnie nie wie, co mamy zrobić z rowerami. To robimy, to co na innych lotniskach, tj. odkręcamy pedały, przekręcamy kierownicę, spuszczamy trochę powietrza z kół i pakujemy rowery w worki foliowe jeszcze z Icelandaira.

Przy odprawie dowiadujemy się, że Sabena życzy sobie po 1900 franków za rower. Usiłujemy się wykłócić, ponieważ przed podróżą dzwoniłam dwa razy na infolinię LOT-u, żeby dowiedzieć się, jak wygląda przewóz roweru. Dwa razy, żeby mieć pewność. Za każdym razem informacje nieco się różniły, ale obie panie twierdziły, że płaci się za dodatkowe kilogramy. Ponieważ czasu mieliśmy coraz mniej, powiedzieliśmy jeszcze, co myślimy o całej firmie i poszliśmy zapłacić 365zł.Tak naprawdę, to i tak chyba jest to dla nas korzystne, bo cały bagaż waży 48kg, czyli mamy aż 8kg nadbagażu. Kolejna pani z okienka też jakaś niedouczona, nie potrafi nawet przyjąć pieniędzy i wydać właściwego kwita. Nie wiemy o co chodzi, ale pani przy odprawie bierze kwit i mówi, że trzeba go poprawić. Wreszcie uwalniamy się od obsługi lotowskiej i wpadamy w ostatniej chwili do autobusu.

Samolot startuje z 40 minutowym opóźnieniem; w Brukseli czekamy na połączenie ok. 2 godziny i wreszcie Edynburg, który wita nas mżawką. Po wyjściu z samolotu widzimy przez szybę, jak nasze rowery fruwają z samolotu, z wysokości 2 metrów i lądują twardo na samochodzie. Potem okazuje się, że tylne koło w rowerze Pawła zostało nieco pokrzywione.

Na odprawę udajemy się bramką dla tych gorszych mieszkańców Europy. Do tego musimy wypełnić jakieś kwity i wreszcie oficjel - bardzo miły, pyta tylko co będziemy robić. Gdy słyszy, że będziemy jeździć na rowerach, robi mu się nas szkoda. Nie pyta o bilet powrotny, pieniądze czy noclegi, za to życzy miłych wakacji i przypomina, żeby jechać lewą stroną.

Wyjeżdżamy z Edynburga, drogi ruchliwe, ale wszędzie daje się jechać chodnikiem albo ścieżką rowerową. Po drodze mijamy Tesco, więc wstępujemy na zakupy. Ceny produktów firmowanych przez Tesco śmiesznie niskie, np. puszka brzoskwiń za 9p. Mamy kłopoty ze znalezieniem gazu do kuchenki, ale wreszcie udaje nam się go kupić w tzw. garage.

Jedziemy dalej w kierunku Kirkliston jakąś polną ścieżką, którą znajdujemy przypadkiem i po raz pierwszy widzimy dzikie króliki, które śmigają w te i z powrotem. Kirkliston okazuje się bardzo ładnym, starym miasteczkiem; stare domy, stary kościół i cmentarz, jak z "Wichrowych wzgórz".

Wjeżdżamy na Forth Bridge (jest ścieżka rowerowa). Za mostem jedziemy A985; miejscami jest ścieżka, miejscami trzeba jechać drogą. Ruch spory, ale nieporównanie bezpieczniej niż w Polsce, przede wszystkim kierowcy nie są w stanie permanentnego wyprzedzania się.

Widoki niefajne, po lewo jakieś elektrownie czy kopalnie, czy inne fabryki. Cały czas mży, na chodnikach leży wszędzie sporo szkła, na jednym z odłamków przedziurawiam dętkę.

Wreszcie dojeżdżamy do lasu Devilla Forest i szukamy spania. Paweł idzie na zwiady i znika całkowicie w wysokich paprociach. Las przypomina dżunglę , potem okaże się, że wszystkie lasy w Szkocji tak wyglądają. Brak jest jakichkolwiek ścieżek, tylko główna leśna droga, mech maksymalnie opity wodą, wielkie paprocie i ogromne jagody. Znajdujemy płaskie i w miarę suche miejsce i rozbijamy się.

14 lipca - 54,8km; 3:47h

Padało całą noc i rano też. W radiu mówią, że till evening. Siedzimy w namiocie, przed 12.00 przestaje, więc ruszamy. Jedziemy przez las 5,5km, po drodze przystajemy na wielkie jagody. Las jest niesamowity, zupełnie różny od tych w Polsce.

Wyjeżdżamy na A977 (duży ruch), potem odbijamy w boczną drogę do Clackmannan. Potem public pathway do Alloa, gdzie wpadamy w jakąś paskudną robotniczą dzielnicę. Robimy zakupy i dalej spokojną B9096. Za to na A907 do Stirling ruch duży, ale tak jak już pisałam raczej bezpiecznie. Nikt nie szaleje, nikt nikogo nie wyprzedza, większość skrzyżowań w kształcie ronda.

Bokiem objeżdżamy Stirling, z daleka oglądamy zamek. Potem B823 i B824 dojeżdżamy do Doune, a następnie B8032 - spokój, brak samochodów, górki (wreszcie!), ładne widoki, owce, po bokach śmigają króliki. O 18.00 zaczyna padać, gdy dojeżdżamy do Callander leje już nieźle i jesteśmy dość przemoczeni. W Callendar zaczyna się ścieżka rowerowa do Strathyre, w którą uderzamy i po 3-4km rozbijamy się nad strumieniem. Wciąż pada, wszystko mokre. Pojawiły się maleńkie muszki, pewnie słynne midges. Jeszcze ich niewiele i prawie ich nie widać, ale nieźle kłują w buzię.

15 lipca - 92,4km; 6h

Nad ranem przestało padać, chociaż o słońcu nie ma co marzyć. Wszystko mokre, ale nie pada, więc ruszamy. Jedziemy dalej ścieżką rowerową. Droga jest dobra: trochę asfaltu, trochę ubitych kamyków i ubitego piachu. Okolica bardzo przyjemna, wzdłuż ścieżki ciągnie się rzeka, potem jezioro i cały czas wokół piękne stare drzewa.

Gdy ścieżka się kończy, jedziemy A84 (ruch umiarkowany, droga szeroka) do Loch Earn i tu skręcamy w boczną drogę z mijankami (passing places). Jedziemy wzdłuż połudnowego brzegu jeziora, ruch jest niewielki. O 11:00 pojawia się słońce!! Korzystamy z okazji i zatrzymujemy się na obiad.

Dojeżdżamy do Comrie; miasteczko bardzo ładne, zadbane, obwieszone kwiatami. Z Comrie jedziemy boczną drogą równoległą do A85. Prawie zupełnie nie ma samochodów, ale za to pojawia się dawno niewidziany deszcz. Po drodze pomykają króliki, jednego udaje nam się przypadkiem uratować ze szponów jakiegoś wielkiego ptaszyska; królik jednak jest poraniony. Deszcz wygląda na przejściowy, więc chowamy się pod drzewami i przeczekujemy. Przestało, ruszamy i dojeżdżamy do Crieffu. Tu wpadamy do supermarketu i nie możemy oprzeć się pieczonym kurczakom.

Z Crieffu jedziemy do pobliskiego Drummond castle. Do zamku wiedzie piękna dwukilometrowa aleja. Zamek taki sobie, wstęp 3,5£, więc nie wchodzimy, a ogród widać z dziedzińca.

Wracamy znów przez Crieff i skręcamy w A822 (mały ruch). Widoki bardzo ładne, po raz pierwszy widzimy wrzosy na zboczach. Część z nich już kwitnie tworząc fioletowe dywany. Nawet zaczęło wychodzić słońce, ale nie na długo. Wkrótce dopada nas ulewa. Uciekamy pod drzewo. Gdy przestało, jedziemy dalej. W Trochry zaczynamy szukać noclegu. Są kłopoty, wzdłuż drogi płynie rzeka, ale wszystko jest pogrodzone. W czasie poszukiwań dostrzegam pierwszego jelonka, który hasa sobie nad rzeką. Wreszcie rozbijamy się, chyba na czyjejś działce, ale widać, że dawno nikt tu nie przyjeżdżał. Zdążyliśmy się rozłożyć - znowu ulewa. Ale generalnie dzień udany: po raz pierwszy widzieliśmy słońce, zdjęliśmy nawet na dłużej kurtki i wreszcie wjechaliśmy w większe góry.

16 lipca - 72,4km; 4:52km

Budzimy się o 8:30 i robimy polowanie na kleszcze: u mnie 5, u Pawła 3. Trochę ich nazbieraliśmy, ale do końca wycieczki będzie ich jeszcze dużo więcej.Na razie nie pada, ale w namiocie już wszystko cuchnie, uchowały się tyko rzeczy do spania. Jak tak dalej pójdzie, to wszystko zgnije, zbutwieje i rozpadnie się.

Ruszamy o 10:00, wciąż nie pada (!). Przejeżdżamy przez Dunkeld i potem A923. Jest nawet ciepławo, a droga wiedzie po niedużych pagórkach. W Blairgowrie robimy zakupy w Tesco (znów pieczony kurczak na obiad).

Około 13:00 zaczęło grzać słońce. Jedziemy A93; najpierw małe pagórki, a potem wreszcie porządniejsze góry. Droga podobno wiedzie doliną, tylko nie wiem czemu nie tuż obok rzeki na dnie doliny, tylko po zboczach, tak żeby cały czas było up and down. Przypomina to trochę jazdę po San Francisco (nie byłam, ale tak sobie wyobrażam), nieliczne samochody wyskakują nagle z podskokiem zza pagórków.

Po drodze zatrzymujemy się, żeby się napić. Niedaleko jakiś facet kosi właśnie swój wypielęgnowany trawnik. Przerwał pracę i podszedł do nas. Chwilę rozmawiamy, okazuje się, że jest Irlandczykiem. Zaoferował, że da nam wspaniałą wodę źródlaną. Oprócz wody przynosi jeszcze jakieś napoje w puszkach mówiąc, że to typowo szkocki przysmak. Może i przysmak, smakowało jak kiedyś polska lemoniada.

Przed nami dłuższy podjazd (a słońce cały czas grzeje) na Devil's Elbow, potem szuuu na dół. Droga równa, dość szeroka, ruch mały, więc spokojnie można pędzić prawie 60km/h. Ledwie udaje się nam wyhamować, gdy dostrzegamy niezłą miejscówkę na spanko. Jest jeszcze dość wcześnie, ale choć raz chcemy wejść do namiotu na sucho, a na niebie ciągną się czarne chmury. Rzeczywiście po godzinie zaczyna mżyć.

17 lipca - 67km; 4:51h

W nocy budziliśmy się kilka razy z zimna, w dodatku latały jakieś ptaszyska i hałasowały. Paweł kolejny dzień nie goli się, zapuszcza brodę. Na razie ma jakąś mizerną szczecinę z łysymi plackami. Zdążyliśmy zjeść śniadanie, spakować sakwy i rozpadało się. Siedzimy więc w namiocie.

Około 10:00 deszcz przeszedł w mżawkę, to wyskakujemy. Na szczęście droga albo w dół, albo po płaskim, bo wreszcie naprawdę prowadzi doliną. Docieramy do Braemar, takie szkockie Zakopane, dużo turystów. Tuż za miastem jest zamek (3£). Pod zamkiem są piknikowe stoliki, więc szykujemy obiad.

Dalej droga nadal idzie dnem doliny, więc jedzie się dość szybko. Po drodze lasy i jagody-olbrzymy, których nie omijamy. Jadąc z daleka widzimy na górze Balmoral Castle (4,5£).

Uderzamy w góry drogą B976. Cały czas pod górę, dość szybko znikają drzewa, a pojawiają się wrzosy. Czasem odsłaniają się widoki, ale generalnie na niebie wiszą czarne. Ruch bardzo mały. Zjeżdżamy do A939 i skręcamy w A939 i znów pod górę (20%), a asfalt, jak na większości dróg tutaj, raczej oporowy, ale za to w bardzo dobrym stanie. Potem zjazd i po drodze zamek Corgaff, jednak stosunek prędkości z jaką pędzimy, do urody zamku (duża chałupa) nie skłania nas do zatrzymania się i podziwiania. No i znów podjazd, najpierw 20%, potem trochę mniej, ale kilka kilometrów cały czas pod górę. Dzisiaj obudził się wiatr, wcześniej nie był tak uciążliwy, a teraz wieje prosto w twarz. Podjazd na kolejną górkę odbiera nadzieję, bo za górką pojawia się następna górka. Droga zdaje się iść samymi szczytami, ale w końcu czeka nas nagroda - niesamowity zjazd. Przed zjazdem Paweł jeszcze mnie poucza: "Tylko ostrożnie, bo mokro i ślisko.", ale po chwili sam pędzi ponad 60km/h. Na zjeździe są liczne pagórki i dołki, więc czasami żołądek podchodzi do gardła, ale później okaże się, że to szkocka specjalność, tak buduje się tutaj drogi (bez niwelacji), zwłaszcza te pomniejsze, w górach.

Zimno, jak diabli, wieje wiatr, pada. Rozglądamy się za spaniem, ale wszystko pogrodzone. Po drodze robimy sobie zdjęcie z krową z grzywką i dojeżdżamy do Tomintoul. Paweł ogląda koło, z którym już od jakiegoś czasu było coś nie tak i okazuje się, że pękła opona. Na takiej oponie zjeżdżał przed chwilą 64km/h. Spotykamy dziewczynę i chłopaka na rowerach, mówią, że oponę być może można kupić w Bridge of Brown (5 mil). Toczymy się wolniutko jeszcze 1,5km i opona pęka definitywnie. Na szczęście kilkanaście metrów dalej znajdujemy miejscówkę, chociaż bez wody. Paweł naprawia prowizorycznie oponę taśmą. Zimno, ale przynajmniej nie pada.

Dzisiaj poznaliśmy dokładnie znaczenie wyrażenia changeable weather, ewentualnie mixed weather - cały dzień co kilka minut wszystko kompletnie się zmieniało: mżawka, duży deszcz, sucho, wiatr, brak wiatru, słońce (w sumie ze 20 minut) i da capo

18 lipca - 84,8km; 5:25h

Obudziliśmy się przed 8:00 i pada. Chwilowo przestaje i na nowo, nie wiadomo kiedy się zwinąć. Wreszcie o 9:00 podejmujemy decyzję - jedziemy. Paweł ostrożnie, bo ma zaklejoną oponę i w związku z tym brak tylnego hamulca. Droga umiarkowanie pagórkowata, na drodze spaceruje jelonek. Jedziemy z nadzieją, że w Bridge of Brown będą opony, ale całe Bridge of Brown to jedna chata z naleśnikami, ciastkami i widokówkami. Właściciele rozkładają ręce i kierują nas do Aviemore.

Skręcamy w boczną drogę przez Nethy Bridge i okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Nethy Bridge jest całkiem sporym miasteczkiem (jak na tutejsze warunki), znajdujemy bike hire i tu przemiła pani oferuje nam używaną oponę za 3£, garaż, żeby nie padało za kołnierz, herbatę z mlekiem, wodę do mycia i rozmowę. Pani 5 lat temu mając dosyć hałasu wyprowadziła się spod Heathrow do tego ślicznego, spokojnego miasteczka wśród lasów i gór.

Nethy Bridge opuszczamy w znacznie lepszych humorach, chociaż wciąż pada (z przerwami). Droga w większości wiedzie przez las. W Aviemore pędzimy do Tesco, a także do sklepu rowerowego. Wybałuszamy oczy na bogactwo towarów. Podejrzewam, że wszystkie sklepy rowerowe w Polsce łącznie nie mogłyby się pochwalić takim wyborem (m.in. doczepki z pedałami dla dzieci, przyczepki dla dzieci lub na bagaż, rowery na jednym kole).

Jest przeraźliwie zimno, ale nie pada. Jedziemy boczną drogą w kierunku Insh. Trzy kilometry za Insh chcemy skręcić w drogę zamkniętą dla samochodów, wiodącą w góry. Ponieważ droga przechodzi później w ścieżkę, pytamy przejeżdżającego kierowcę, czy da się przejechać tą ścieżką z ciężkimi rowerami. Pan mówi, że tak, może ze 2 mile będziemy musieli pchać rowery, ale generalnie można tam jechać. No to jedziemy. Droga super fajna, bez samochodów, za to śmiga dużo królików i to większych niż te, które widzieliśmy do tej pory. Jedzie się piękną doliną; przez pierwsze 13km popsuty asfalt, a potem ubity żwir i kamienie (jak na Islandii). Dość mocno wieje, ale raczej w plecy i nie pada już od 17:00(!).

W sumie od skrętu przejeżdżamy około 20km, nagle wyłania się maleńki lasek, przy nim dwa jelonki, mnóstwo królików, ptaków, kaczek pływających po rzece. Wszystko to w dolinie wśród gór, cicho, żadnych ludzi. Jest tak pięknie, że mówimy This is the place i rozkładamy się. Niestety zwierzaki będą musiały spędzić tę noc gdzie indziej, mam nadzieję, że nie zmartwią się zbytnio. A może laskowi wyjdzie to na zdrowie, bo wszystkie drzewa są dokładnie poobgryzane tak do wysokości jelenich pysków.

Zrywa się potężny wiatr (niemal, jak na Islandii), jest bardzo silny i nieźle huczy w dolinie. W namiocie jest dość zacisznie, ale nagle rozlegają się krótkie szczeknięcia. Mi przychodzi do głowy, że to wilki, ale czy wilki szczekają? W każdym razie szykujemy pod ręką nóż, latarkę i garnki do ewntualnego robienia hałasu. W telefonie nie ma zasięgu, robi mi się nieswojo, obydwoje śpimy czujnie. Budzimy się dość często, bo wiatr głośno hucząc przetacza się po dolinie, namiotem szarpie, a szczeknięcia powtarzają się.

19 lipca - 64km; 4:32h

Budzimy się o 8:00, wieje okropnie, ale trzeba wyjść do łazienki. Znów słychać szczeknięcia, rozglądam się po górach i wysoko widzę duże stado jeleni. Wskakują szybko na górę i znowu rozlega się szczekanie. Może to jelenie tak się nawołują? Do dziś nie wiem, ale jeśli ktoś z czytających wie, czy wilki mogą szczekać i jakie odgłosy wydają z siebie jelenie, to proszę o kontakt.

Wieje nadal, ale wiemy, że będzie nam wiało w plecy więc o 10:00 ruszamy. Przejeżdżamy 1km, przechodzimy przez rzekę i okazuje się, że droga się kończy. Zaczyna się ścieżka wśród wrzosów, zabieramy się więc do pchania. Tu trzeba dodać, że szkockie wrzosy baaaardzo różnią się od polskich. Są dużo wyższe, mają mocniejsze gałązki i wyglądają, jak małe krzaki. Gałązki mają tak silne i wysokie, że czepiają się przednich sakw i nie popuszczają.

Przez ponad godzinę upchaliśmy 1,2km i nagle ścieżka zaczęła iść stromo pod górę. Źli na faceta, który zapwniał nas, że da się tutaj przejść z ciężkimi rowerami zawracamy. Cały czas siąpi deszcz, a teraz w drodze powrotnej zacina nam w twarz i tak o 12.30 jesteśmy w punkcie wyjścia. Wkrótce jednak humory nam powracają, bo dolina przecież taka piękna, przestaje padać, nocleg też w niesamowitym miejscu i w sumie warto było tu skręcić i spędzić prawie dwa dni w tak dzikim miejscu, z dala od ludzi. Po drodze mijamy jeszcze kilka ogromnych grzybów i wyjeżdżamy na B970.

Dojeżdżamy do ruin koszar Ruthven Barracks i jedziemy do Kingissie. Zimno jak diabli, ale chociaż nie pada. Z Kingussie jedziemy drogą rowerową do Newtonmore, a potem A86. Droga cały czas wiedzie łagodnie w dół, dojeżdżamy do Loch Laggan i ponieważ na horyzoncie pojawiają się czarne, rozbijamy się. Później okazuje się, że zamiast czarnego przyszło niebieskie i nawet na chwilę pojawiło się słońce. No trudno, ale za to nocleg ładny.

13.VII-19.VII    20.VII-26.VII    27.VII-2.VIII    3.VIII-11.VIII    Strona główna

Free Web Hosting