Pierwszy tydzień   Drugi tydzień   Trzeci tydzień   Czwarty tydzień   Piąty tydzień   Strona główna


3 sierpnia

Znów ładna pogoda, prawie brak chmurek. Wiemy z poprzedniego przejazdu tą drogą, że jakiś kilometr czy dwa od kempingu jest podwórko zasypane złomem i gratami FOTO 2025, więc może znajdziemy jakieś części do roweru. Na podwórku leżą ze 4 stare rowery. Paweł ogląda dętki i mówi, że jedna będzie się nadawała. Już chce ją wyjmować, ale widzę, że dalej wśród złomu chodzi jakiś dziadek. Idę zapytać czy możemy wziąć tę dętkę. Dziadek mówi, że musi zapytać wnuka i idzie do jakiejś szopy. Z ciemnej szopy wychodzi rozczochrany, zaspany chłopak i pozwala nam wziąć dętkę. Pytamy czy to jest jakieś złomowisko i oni z tego się utrzymują, ale chłopak mówi, że nie, że to tak dziadkowi się nazbierało przez całe życie. Nie tylko jemu, wielu Amerykanom nazbierało się podobnie.

Ponieważ już nic do rowerów nie potrzebujemy, w Glennallen robimy tylko zakupy spożywcze i jedziemy dalej na południe. Po drodze piękne widoki na Wrangell Mts FOTO 3077 FOTO 3101 i Copper River. Gdy spoglądamy w dolinę rzeki na punkcie widokowym w dole przelatuje potężny orzeł. Niestety nie załapał się na zdjęcie.

Wahamy się czy pojechać do Wrangell-St. Elias National Park, czy może więcej pojeździć po półwyspie Kenai, więc skręcamy do informacji parku narodowego, żeby dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Tam podchodzi do nas facet i pyta o naszą podróż, a potem sam opowiada o swoich podróżach rowerowych. Był w Australii, Kirgistanie, na Karakorum Highway, w Butanie, Jordanii (tam dzieci obrzucają rowerzystów kamieniami i biją ich kijami po plecach), w wielu krajach w Europie, również w Polsce. Pytamy go czy raczej radzi nam pojechać do McCarthy w parku czy do Homer na półwyspie Kenai, co mamy wybrać. Poleca raczej Homer, bo droga do McCarthy jest piaszczysta i jeździ nią dużo samochodów, a widoki na park podobno są lepsze z Richardson Highway. Daje nam swoją wizytówkę - okazuje się, że jest zawodowym fotografem i częstuje napojami.

Robimy mały objazd Old Richardson Hwy przez Copper Center i pędzimy do Willow Lake, bo fortograf powiedział nam, że wczoraj Wrangell Mts odbijały się pięknie w jeziorze. Niestety, nie mamy szczęścia, jezioro bardzo ładne, ale pomarszczone od wiatru i nic nie chce się w nim odbijać FOTO 3100.

Cały dzień panuje wielki upał, to chyba najgorętszy dzień. W słońcu na pewno jest ponad 30 stopni. Mamy dużo w dół, ale jest też kilka podjazdów. W okolicach 80 mili jest super zjazd - maksymalna prędkość 67km/h. Potem znikają ośnieżone góry, ale pojawiają się inne, też ładne FOTO 3117 FOTO 3120, choć już nie tak efektowne.

Zatrzymujemy się nad rzeką, żeby się umyć i widzimy jak po kamykach dziwnymi ruchami porusza się małe, wielkości kota, czarne zwierzątko FOTO 3131 FOTO 3135. Wygina się w pałąk FOTO 3136, porusza skokami i wydaje mi się, że to kuna.

Na 157 mili jest Beaver's Dam z dużymi żeremiami FOTO 3146, no i oczywiście pływa bóbr FOTO 3156. Dwa razy wchodzi na swój domek i możemy go obejrzeć w całej okazałości, ale tylko przez lunetę. Potem urządza nam przedstawienie. Przez kilkanaście minut pływa w tej części jeziora, przy której stoimy, gwałtownie nurkuje głośno plaskając ogonem FOTO 3152 i znów wynurza się, pływa, daje nura, wynurza się, pływa... Wreszcie kończy swoje przedstawienie i wpływa do domku.

Tak długo obserwowaliśmy bobra, że zrobiła się szarówka. Trzeba szukać spania, a tu kłopoty - z jednej strony drogi góra, z drugiej rzeka. Dopiero po kilku milach udaje się nam znaleźć dość dobre miejsce, ale niestety jest już właściwie ciemno. Po ciemku rozkładamy namiot, po ciemku Paweł chowa wór z jedzeniem, przy latarce uzupełniam dziennik.

112km śr. 18,4km/h

4 sierpnia

Wstajemy, niebo bez jednej chmurki, choć jeszcze chłodno. Zwijamy się i wychodzimy z krzaków FOTO 3158, żeby zjeść śniadanie. Paweł idzie po wór, który położył z braku normalnych drzew na jednym z licznych rozłożystych krzaczorów. Po chwili wraca i mówi, że nie ma wora. Szuka jeszcze, rozgląda się i znów mówi, że nie ma, że ukradli. Stukam się w głowę, że niby kto miał ukraść. Podobno ktoś z drogi mógł zauważyć i wziąć sobie. Mówię, że niemożliwe i wracamy do miejsca, gdzie stał namiot, żeby Paweł przypomniał sobie drogę jaką wczoraj pokonał z worem. Nic to nie daje, wora nie ma. Nie wierzę, że ktoś ukradł wór, ale zaczynam podejrzewać, że mógł go ściągnąć i gdzieś wywlec łoś, którego (prawdopodobnie) tuptanie słyszeliśmy wczoraj wieczorem i którego kupki leżą w wielu miejscach. Robi się trochę niewesoło, bo w worze całe żarcie i kosmetyki. W sakwach nie mamy kompletnie nic do jedzenia, nawet jednego batonika, a do sklepu dziś, zwłaszcza na głodnego nie dojedziemy. Wreszcie patrzę - jest! Leży na jednym z krzaków, ale zupełnie gdzie indziej niż powiedział Paweł. Śniadanie smakuje lepiej niż zwykle.

Robi się coraz cieplej, upalnie. Prawie cały czas mamy pod górę. Gdy zaczyna się podjazd właściwy na Thompson Pass, zrywa się potęzny wiatr. Zgadnij, Drogi Czytelniku, w którą stronę wieje? Dobrą stroną jest to, że nas chłodzi, wadą, że ciężko się nawet zjeżdża.

Przy lodowcu Worthington FOTO 3204 jemy obiad. Wieje jak diabli, a przy samym lodowcu ciągnie chłód, jak z lodówki. Od lodowca mamy jeszcze 3 mile pod górę i pod wiatr. Na szczycie spotykamy faceta na poziomym rowerze, który mieszka w Valdez. Mówi nam, że teraz będziemy mieli 8 mil w dół, a potem do miasta raczej płasko.

Pierwszy fragment zjazdu, do zakrętu, świetny: duża prędkość i widoki na nowe góry. Za zakrętem znów wiatr, tak silny, że psuje nam zjazd.

Zmienia się kompletnie roślinność, mijamy nawet normalny las z dużymi drzewami. Potem wjeżdżamy do Keystone Canyon FOTO 3235. Rzeka wije się zakolami, wokół góry i skały FOTO 3236, z których spadają wodospady FOTO 3240 FOTO 3249. Generalnie droga między Glennallen a Valdez jest bardzo malownicza lub scenic, jakby powiedzieli Amerykanie.

Potem czeka nas jeszcze długi dojazd do miasta. Niby wygląda jakbyśmy już byli w tym mieście, są domy, chodniki, jakiś sklep, a miasta właściwego wciąż nie ma. Droga wydaje się nie mieć końca, jedziemy i jedziemy, w końcu gdzieś na horyzoncie pojawia się coś co wygląda jak centrum tzn. widać jakieś budy i wreszcie dojeżdżamy. Po drodze jeszcze zahaczamy o punkt widokowy na ryby podczas tarła, dużo ich, ale wszystkie szare.

W samym centrum miasta wielki kemping, a nawet kilka kempingów. Wygląda to paskudnie, pusty plac z dziesiątkami wielkich samochodów-domków. Jest to najbrzydsza część miasta, część mieszkalna jest już dużo przyjemniejsza.

Najpierw kupujemy jedzenie, a potem jedziemy do portu kupić bilty na prom do Whitter. Chcielibyśmy popłynąć do Seward, ale prom do Seward jest tylko raz w tygodniu, a dla nas jest to za kilka dni. Bilety kosztują 65$ za człowieka i 9$ za rower. W porcie spotykamy Amerykankę, która widziała nas wcześniej przy lodowcu i podziwia naszą wytrwałość. Zresztą nie ona pierwsza. Tu, jak na żadnej naszej poprzedniej wyprawie, ludzie strasznie się dziwią, że jedziemy rowerami z całym bagażem, tyle kilometrów. Przewracają oczami, wydają z siebie okrzyki zdziwienia i zachowują się niemal jakby zobaczyli Marsjan.

Szukamy spania, które byłoby możliwie blisko portu, bo o 6.00 mamy stawić się na prom. I tu nieoceniony okazuje się przewodnik Lonely Planet, który wręcz zdaje się do nas przemawiać, gdy pisze, że w większości miasta jest zakaz kempingowania, w okolicach też dość trudno coś znaleźć, ale najlepiej udać się w górę Mineral Creek Rd. I rzeczywiście, po kilkuset metrach kończą się zabudowania, zaczynają się góry FOTO 3253 i jest pełno fajnych miejscówek do spania FOTO 3254, a całość 3 km od portu.

101,7km - średnia 14,4km/h

5 sierpnia

Pobudka o 4.50, spać się chce, ale trzeba się pakować i na prom. Nie pada, ale wiszą nisko chmury, FOTO 3260 widoków podczas rejsu może nie być. Szkoda.

Okazuje się, że bez sensu kazali nam przyjść tak wcześnie na prom, bo i tak jako rowerzyści wsiadamy ostatni. A można było pospać jeszcze z pół godzinki.

Niestety chmury nie chcą się podnieść. Columbia Glacier prezentuje się w dość ponurej oprawie FOTO 3262. Gdy przepływamu w pobliżu lodowca jest bardzo zimno. Lodowiec co prawda dość daleko, ale wokół statku pływają oberwane kawały lodu FOTO 3263 FOTO image79.

Potem przepływamy koło kolonii lwów morskich FOTO image84 FOTO image86. Leżą plackiem i zabawnie ryczą, jakby im strasznie coś dolegało. Kilka z nich pływa w morzu.

Potem przez głośnik pani ogłasza skaczące morświny. Pędzimy, rzeczywiście skaczą - cztery sztuki, ale ciężko zrobić im zdjęcie.

Tuż przed Whitter z kolei kolonia ptaków FOTO 3301 FOTO image97. Strasznie się wydzierają.

Whitter już z daleka wita nas dwoma bloczyskami FOTO 3303 FOTO 3304. W jednym z nich mieszka 80% mieszkańców miasteczka, na dole jest sklep, kino, pralnia, a nawet kościół. Whitter był w czasach zimnej wojny bazą wojskową i dlatego tak paskudnie i ponuro wygląda. A piękne góry wokół i morze stanowią niesamowity kontrast.

Zaraz za Whitter zaczyna się tunel. Przez długie lata był to tylko tunel kolejowy. Po opuszczeniu bazy przez wojsko postanowiono przerobić go tak, by mogły nim jeździć również samochody. Więc teraz jest to wąski tunel, w którym na zmiany jeżdżą pociągi i samochody. Samochody poruszają się mniej więcej co pół godziny, raz w jedną, raz w drugą stronę. Rowerem nie można przez niego jechać. Widzimy jednak znajomych Amerykanów, z którymi spotkaliśmy się na promie, a którzy podróżują dużym samochodem-domkiem i prosimy o przewiezienie przez tunel. Tunel ma długość 2,5 mili. Troszkę dalej jest jeszcze jeden króciutki tunel i jeszcze kawałeczek dalej Portage Glacier. Tu wysiadamy i żegnamy się z Amerykanami FOTO 3307.

Przy lodowcu znowu zimno jak w lodówce, pływają wielkie błękitne bryły lodu FOTO 3312, ale czubka lodowca niestety nie widać, bo przysłaniają go chmury.

Aż do Seward Highway i potem jeszcze kilka mil nad morzem jedzie się bardzo dobrze, bo z wiatrem. Dopiero później, gdy droga skręca i oddalamy się od morza, zaczynamy się piąć. Widać, że wokół są ładne góry, ale niestety mocno skryte za chmurami.

Wspięliśmy się na Turnagain Pass i zaczyna mżyć. Nie chcemy zmoknąć, więc rozbijamy się szybko wśród kwiatów w kolorze naszego namiotu FOTO 3319.

38km - średnia 14,5km/h

6 sierpnia Całą noc padało. Rano sucho, ale pochmurno. Najgorzej, że nie wiadomo jakie widoki kryją się pod chmurami.

Pierwsze 20 km płasko lub w dół. Jakieś 6 mil przed skrzyżowaniem z drogą do Hope zaczyna się ścieżka rowerowa FOTO 3329. Jest bardzo wygodna, szeroka, gładka, pięknie poprowadzona nad rzeką FOTO 3328.

Kilka kilometrów za skrzyżowaniem ze Sterling Highway w rzece pluskają się czerwone łososie FOTO 3339 FOTO 3340. Widzimy też jak próbują pokonać małe wodospadziki i jaka to trudno sztuka. Obserwowaliśmy je około 20 minut i w tym czasie wiele z nich próbowało i to wielokrotnie, ale tylko jednemu się udało FOTO 3362.

Od skrzyżowania zaczyna się podjazd do Moose Pass. W Moose Pass trwają roboty drogowe. Musimy wskoczyć do pilot cara, który podwozi nas jakieś 3 mile i w ten sposób omijamy sklep, ale to nic, do Seward już niedaleko.

Dzięki robotom drogowym i pewnie dlatego, że przejechaliśmy już skrzyżowanie ze Sterling Hwy, ruch teraz jest dużo mniejszy. Właśnie chyba na Seward Hwy (do skrzyżowania ze Sterling Hwy) ruch jest największy, oczywiście wyłączając wyjazd z Anchorage na Glenn Hwy.

Dojeżdżamy do Seward, okolica zaludniona, więc trudniej o miejscówkę, ale i tak udaje się nam ładnie nocować nad rzeką FOTO 3401.

103,9km - średnia 16km/h

7 sierpnia

Do Seward mamy kilka kilometrów. W mieście najpierw robimy zakupy, a potem jedziemy do Sealife Center (wstęp 25,76$ za dwie osoby). Fajna zabawa, wreszcie widzimy z bardzo bliska maskonury FOTO image220 FOTO image221 FOTO image224. Obserwujemy też jak wspaniale nurkują wyławiając ryby. Nie miałam pojęcia, że tak wspaniale poruszają się pod wodą. Lwy morskie ryczą i pięknie pozują za szybą akwarium FOTO 3460 FOTO 3471. Foki są zwinne i pełne gracji FOTO 3449 FOTO 3453, choć gdy są poza wodą, nie wyglądają na takie FOTO image218. Do tego jeszcze sporo ryb FOTO 3411 FOTO 3416, ptaków FOTO 3429 i żyjątek FOTO 3413 FOTO 3418 FOTO 3419 morskich, niektóre z nich można nawet dotknąć.

Na dworze w tym czasie pada, więc cieszymy się, że jesteśmy pod dachem. Gdy wychodzimy nie pada, potem trochę mży, potem znów sucho. Zaglądamy jeszcze do biblioteki, gdzie można kupić używane książki. Mnóstwo tego i tanio: paperbacki po 50 centów, a hardbacki po dolarze. Szkoda tylko, że sakwy takie małe. A najbardziej żal 30 tomowej encyklopedii za 15$. W bibliotece spotykamy poznane wcześniej małżeństwo Amerykanów podróżujące na rowerach. Mówią, że przy Tern Lake jest jakiś fajny zamknięty kemping, na którym można przenocować.

Niestety zaczyna padać, niezbyt mocno, ale jak się jedzie kilka godzin na rowerze, to może to dokuczyć. W okolicach Moose Pass znów roboty drogowe. Oczekując na pilot cara rozmawiamy z dziewczyną, która zatrzymuje nadjeżdżające samochody. To jest tylko jej summer job, normalnie uczy się w college'u. Płacą jej dobrze, 33$/h, po potrąceniu składek - 24$. Ale taką pracę zdobywa się zwykle po znajomości. Mówi też, że na Alasce lepiej zarabiają, ale też, że wszystko jest droższe. Nie potrafi jednak powiedzieć o ile, więc może to tylko mity, a droższe są tylko np. nieruchomości. Sean mówił, że nie jest tu drożej, a Sean mieszkał przecież również w Stanach południowych. Dziewczyna mówi też, że rząd dzieli się z mieszkańcami Alaski procentem od zysków z ropy, ostatnio było to 1700$ rocznie na osobę. Przyjeżdża pilot car, więc się żegnamy.

Dojeżdżamy do skrzyżowania ze Sterling Hwy i szukamy na próżno kempingu, o którym mówili Amerykanie. Jest tutaj tylko picnic area, a kempingu ani śladu. Ciągle pada, na niebie szaro, nie chce się nam już niczego szukać, rozbijamy się na picnic area FOTO 3507

74km - średnia 16,2km/h

8 sierpnia

W nocy padało. Rano też, raz bardziej, raz mniej. Gdy przestaje, po trochu się pakujemy. Zaczyna padać, to zaszywamy się w namiocie, trochę przestaje, to udaje się nam powiesić kolejną sakwę. Wreszcie wyskakujemy o 11 i po chwili znów zaczyna padać, ale ponieważ złożyliśmy już namiot, jedziemy.

Taka pogoda ma jedną zaletę, jedzie się dość szybko, bo nie zatrzymujemy się na widoki i zdjęcia, bo nie ma po co. Nie zatrzymujemy się też na picie i jedzenie, bo bez sensu stać i moknąć, lepiej już jechać i moknąć.

Potem kończą się góry i krajobraz robi się płaski, co nie znaczy, że droga jest płasko poprowadzona.

Troszkę się przejaśniło i przestało padać, więc korzystamy z okazji i robimy obiad. Gdy w garnku zostały jeszcze 2 łyżki jedzenia, lunęło jak z cebra, wielkimi, gęstymi kroplami. W pośpiechu zaczynamy zbierać rzeczy, które porozwieszaliśmy na rowerach, żeby się suszyły. Burza trwa kilkanaście minut, ale już troszkę podsuszeni, teraz jesteśmy kompletnie przemoknięci.

Po pewnym czasie przejaśnia się i nawet pojawia się słońce. Nie pada już do końca dnia. Na drodze jest bardzo duży ruch i okolica znacznie bardziej zaludniona niż interior.

Gdy przejeżdżamy przez Sterling, jakiś samochód zatrzymuje się przy nas, facet otwiera drzwi i pyta: "Are you looking for a job?". Jesteśmy dość mocno zaskoczeni i dopiero po chwili odpowiadamy "No". Oczywiście nie mieliśmy zamiaru pracować, ale potem ciekawiło nas co to za praca i za ile, niestety nie zapytaliśmy.

Soldotna to już spore miasto, jest Fred Meyer, Safeway i mall. Kilkanaście kilometrów za miastem rozbijamy się nad Reflection Lake FOTO 3530 przy kaplicy FOTO 3529.

107,6km - średnia 17,5km/h

9 sierpnia

Budzimy się, a niebo prawie zupełnie czyste. Kilka białych chmurek, które znikają zupełnie w ciągu dnia. Gdy stoimy - upał, gdy jedziemy - trochę przewiewa, bo jedziemy prosto pod wiatr.

W Clam Gulch wreszcie zbliżamy się do morza i na tle pięknego bezchmurnego nieba widzimy białe góry wulkaniczne FOTO 3540 FOTO 3541. Niestety droga nie idzie cały czas nad morzem. Morze i góry pojawiają się tylko czasami.

Okolica jest dość gęsto zaludniona, ale ruch mniejszy niż wczoraj. Za Anchor Point, tuż przy drodze, po lewej stronie widzę nagle wielkiego łosia z drugim małym. Paweł jedzie pierwszy i nic nie widzi, podziwia przednie kółko. Przekrzykuję wiatr i samochody, żeby się zatrzymał, ale dopiero za 4 razem mnie słyszy. Jednak mimo wszystko udaje się nam jeszcze zdjąć łosie FOTO image295 FOTO image296, choć nie są już tak blisko, jak na początku.

Niedługo potem Paweł jęczy, że już ma dosyć jazdy po pagórach i pod wiatr i chce szukać spania. Za chwilę trafiamy na wspaniałe miejsce nad rzeką.

96km średnia 13,9km/h


Pierwszy tydzień   Drugi tydzień   Trzeci tydzień   Czwarty tydzień   Piąty tydzień   Strona główna

Free Web Hosting